Macierzyństwo, a praca

Między pieluchą a prezentacją – mój dzień jako pracującej mamy

Krótka drzemka w samochodzie? Pospieszny mejl wysłany jedną ręką, gdy drugą trzymam butelkę z mlekiem? Tak wygląda część mojego dnia – codzienność pracującej mamy, która próbuje pogodzić rozwijającą się karierę z wychowaniem małego człowieka. Choć wymaga to nie lada logistyki, nie zamieniłabym tego życia na żadne inne.

Poranek z kalendarzem w jednej ręce, pieluchą w drugiej

6:00 – początek dnia w rytmie dziecięcych stópek

Dzień zaczyna się wcześnie. Zanim zdążę pomyśleć o kawie, słyszę znajome stukanie małych stóp na parkiecie i wołanie „Mamo!”. To mój sygnał, że pora rozpoczynać poranny maraton. Dziecko pierwsze, kawa druga – taka jest nieubłagana hierarchia.

Między karmieniem, zabawą i przewijaniem przebijam się z listą rzeczy do zrobienia. Kiedy mój synek grzebie w pudełku z klockami, szybko przeglądam kalendarz i sprawdzam dzień: wideokonferencja o 10:00, wysyłka raportu przed 14:00, telefon do klienta po 16. Zazwyczaj około 7:15 podkręcam tempo – trzeba się ogarnąć i przygotować do rozstania z maluchem na kilka godzin.

7:45 – logistyka według mamy

Logistyka to słowo-klucz. Zanim wychodzę z domu, muszę spakować torbę z rzeczami dziecka, upewnić się, że mam laptopa, ładowarkę i notatki (które często ulegają spontanowi w postaci rysunku kredką). Zdarza się, że wyjeżdżam z domu z plamą z kaszki na bluzce, ale nauczyłam się już traktować to jak swoisty uniform mamy-pracowniczki.

Samochód staje się moim mobilnym centrum dowodzenia. To tu odsłuchuję zaległe wiadomości głosowe, mentalnie planuję dzień i… śpiewam piosenki na przemian z listą zakupów.

Między exelem a kocykiem – jak wygląda mój dzień pracy

Praca z domu – błogosławieństwo i wyzwanie

Pracuję hybrydowo – część tygodnia spędzam w domowym biurze (czytaj: kąciku w salonie), a resztę w firmie. Gdy zostaję w domu, to paradoksalnie… bywa trudniej. Dziecko o krok dalej kusi, żeby przytulić, a obowiązki domowe mrugają z kąta oka.

Staram się jednak mieć sztywną ramę godzin pracy. Od momentu pożegnania z dzieckiem (które spędza czas z opiekunką lub w żłobku), siadam przy komputerze i działam na najwyższych obrotach. Skupienie to towar luksusowy, dlatego minimalizuję rozpraszacze – wyłączam powiadomienia w telefonie i pracuję w blokach 90-minutowych.

Spotkania i zadania – moje nowe „dzieci”

W pracy zarządzam projektem, który wymaga koordynacji wielu zespołów i szybkich decyzji. Co ciekawe, dzięki macierzyństwu nauczyłam się lepiej zarządzać kryzysami i… lepiej słuchać. To, co kiedyś mnie stresowało, dziś traktuję ze spokojem i dystansem. Bo naprawdę? Nic nie może być bardziej chaotyczne niż bunt dwulatka podczas zakładania bucików.

Między spotkaniami regularnie przypominam sobie o przerwach. I nie mówię tu o przewijaniu TikToka – tylko o filiżance herbaty albo przeciągnięciu się po godzinie pisania. To drobne, ale bardzo ważne rytuały wspierające organizację czasu w mojej codzienności.

Jak znaleźć balans kiedy zegar tyka

Czas po pracy to czas dla dziecka (i siebie)

Kiedy kończę pracę około 16:30, zaczyna się druga zmiana – czas z dzieckiem. To dla mnie absolutny priorytet. Staram się, aby telefon odłożyć na bok, laptop zamknąć i przez następne 2–3 godziny być całkowicie dostępna. Bawimy się, wychodzimy na spacer, gotujemy razem prostą kolację.

Oczywiście bywają dni, że mam deadline i muszę znów odpalić komputer wieczorem – wtedy dzielimy czas. Zdarza się, że mój synek siedzi obok z kredkami, tworząc swoją wersję „projektu”, a ja kończę prezentację. Nie jest idealnie, ale… kto mówił, że musi być?

Organizacja dnia — mój największy sprzymierzeniec

Nie przetrwałabym bez planowania. Każdy niedzielny wieczór to moment, kiedy cały nadchodzący tydzień układam jak puzzle:

  • Rozpisuję zadania służbowe i domowe (łącznie z praniem i zakupami).
  • Planuję posiłki na każdy dzień, żeby uniknąć codziennej paniki „co dziś na obiad?”.
  • Ustalam „ramy elastyczności” – godziny, kiedy mogę ewentualnie nadrobić coś ważnego po zaśnięciu dziecka.

To nie jest perfekcyjne – są dni, kiedy wszystko się sypie. Ale bez harmonogramu nie miałabym szans pogodzić pracy, macierzyństwa i odrobiny przestrzeni dla siebie.

Kryzysy, które uczą pokory

Gdy dziecko choruje, świat się zatrzymuje

Największym wyzwaniem są nagłe sytuacje – przeziębienia, ząbkowanie, nieprzespane noce. Wtedy praca schodzi na drugi plan, terminy trzeba dostosować, a zespół zrozumieć. Dla mnie najtrudniejsze było wyzbycie się poczucia winy. Długo czułam, że zawsze coś zawalam – albo nie jestem wystarczająco obecna w pracy, albo w domu.

Dopiero z czasem nauczyłam się, że równowaga nie polega na byciu wszędzie na 100%, lecz na świadomości swoich możliwości i priorytetów.

Akceptacja niedoskonałości

Bycie pracującą mamą to stałe balansowanie pomiędzy obowiązkami – bez gwarancji perfekcji. Są dni, gdy sala konferencyjna staje się moim ringiem, a są takie, gdy cieszę się z tego, że udało mi się w ogóle umyć włosy.

Największa zmiana? To, że przestałam porównywać się z innymi. Każda z nas ma swoją trasę do przejścia – jedne mają wsparcie partnera, inne rodziny, jeszcze inne są bohaterkami jednoosobowego zespołu. Ważne, by znaleźć swoją metodę na pogodzenie codzienności zawodowej z domową.

Małe rytuały, które ratują mój dzień

Moje „kotwice” – sposób na łapanie oddechu

W tej szalonej mieszance pracy i macierzyństwa nieustannie szukam chwili dla siebie. Choćby dziesięciu minut w ciszy między usypianiem dziecka a wieczornym mailem. Te małe rytuały codzienności odmieniają mój nastrój bardziej niż kubeł lodów czekoladowych.

Oto kilka moich sprawdzonych sposobów na reset:

  • Poranna medytacja (nawet 5 minut) – zanim zacznie się chaos.
  • Spacer z podcastem – po pracy, gdy synek tkwi w wózku, a ja regeneruję głowę.
  • Planowanie kolejnego dnia wieczorem – pomaga mi zasnąć bez gonitwy myśli.

Takie proste rzeczy, ale dodają energii i przywracają równowagę między mną-pracowniczką a mną-mamą.

Gdy przychodzi noc – mamowy debriefing

Wieczorem, gdy w końcu dom cichnie, mam czas na swoje przemyślenia. Czasem dopiję zimną kawę sprzed południa, czasem spisuję swoje sukcesy i lekkie „porażki” dnia. Choć często czuję się zmęczona i przytłoczona, jest też duma – że dałam radę, że jestem obecna i w pracy, i przy dziecku.

Gdy mówi się o powrocie kobiet na rynek pracy po macierzyństwie, rzadko wspomina się o emocjonalnym ładunku tego procesu. O tym, jak trudne bywa zostawienie dziecka, ale też jak ekscytujący potrafi być intelektualny kontakt w pracy. Dla mnie to nie jest wybór „albo-albo”, lecz nauka życia „i-i”.

Nie zawsze jest łatwo, ale każdy dzień czegoś mnie uczy. Organizacja czasu nie jest dodatkiem – to warunek konieczny. Codzienność bywa wymagająca, lecz równocześnie pełna czułości, dumy i poczucia sensu.

I choć czasem marzę o jednym cichym dniu bez obowiązków… to wiem, że to właśnie ten balans między pieluchą a prezentacją czyni to życie wyjątkowym.

Podobne wpisy